piątek, 28 grudnia 2012

Part three.






Atlas Arena, Łódź. A jednak znowu tu jestem, łamiąc przy tym zasady swojej terapii odwykowej. Jednak od jednego z siatkarzy dostałam bilety na kolejny mecz Ligi Mistrzów, których grzechem by było nie wykorzystać. Wciąż się zastanawiam jak to się stało, że akurat ja je dostałam. Odsłaniam przedramię i mocno się w nie szczypię. Boli, co oznacza, że to nie jest sen. Mam idealne miejsce, bo na płycie boiska, dzięki czemu wiem, że szanse na złapanie siatkarzy są całkiem spore. Przez głowę przelatuje mi myśl, że gdybym wtedy, te trzy tygodnie temu miała taki bilet, to spełniłabym swoje marzenie i kto wie, może moje życie byłoby teraz całkiem inne? Szybko jednak odganiam tą myśl i skupiam się na rozgrzewce. Kilka chwil później rozpoczyna się mecz, który po raz kolejny kończy się wygraną Skry, dzięki czemu mają zapewnione wyjście z grupy na pierwszym miejscu. Podchodzę do barierki dzielącej mnie od siatkarzy i cierpliwie czekam na swoją szansę. Razem ze mną zebrała się spora grupka ludzi którzy napierają do przodu, przez co metalowa rurka wbija mi się w brzuch. Staram się znosić to cierpliwie, oddycham więc głęboko i się być spokojna. W końcu stopniowo podchodzą do nas siatkarze. Najbliżej mnie pojawia się Aleks, który mimo że nie grał w tym meczu, wyszedł z szatni specjalnie dla kibiców. Kiedy tłum się powoli się przerzedza, postanawiam podejść. Nogi mam jak z galarety, w brzuchu nieprzyjemne uczucie stresu, a w głowie jedną myśl „nie zbłaźnij się!”. Najpierw proszę a autograf i zdjęcie, następnie zagaduję o kontuzję. Powoli rozmowa zaczyna się rozkręcać, stres zniknął a pojawia się nić porozumienia. Pojawia się chyba standardowy temat – czym się zajmuję na co dzień. Zgodnie z prawdą odpowiadam, że studiuję, ale że nie zamierzam pracować w zawodzie. Wspominam, że chciałabym, aby moja praca była powiązana z tym, co kocham, czyli z siatkówką, najlepiej ze Skrą. Kiedy kończę, zapada kilkuminutowa cisza. Widać, że Aleks się nad czymś mocno zastanawia, po czym posyła mi jeden z tych swoich cudownych uśmiechów. Pyta, czy miałabym coś przeciwko wymienieniu się numerami telefonów. Oszalał? Jak mogłabym mieć coś przeciwko! Szybko zaprzeczam, czym wywołuję u niego kolejny uśmiech. Dyktuje mu swój numer, a Aleks go zapisuje. W tej samej chwili ktoś go woła, więc rzuca mi krótkie „odezwę się” i kieruje swoje kroki w stronę tego, kto go wołał. Nagle zatrzymuje się, odwraca w moją stronę i mówi:
A tak w ogóle jak masz na imię?
Malwina.
Posyła mi ostatni uśmiech i odchodzi, nie odwracając się już za siebie. Widzę, jak grupka hotek łypie na mnie spod oka, więc czym prędzej się ulatniam. Jeszcze gotowe mi coś zrobić - kto wie, co czai się w tych ich główkach.
Wychodzę więc z Atlas Areny jeszcze nie do końca przekonana, że to, co się przed chwilą wydarzyło, to nie jest tylko sen. Kieruje swoje kroki w stronę dworca autobusowego. O tej porze nie ma żadnego bezpośredniego pociągu do Warszawy, a na autobus muszę czekać do 1 w nocy. Mam więc sporo czasu, żeby przeanalizować to, co się przed chwilą stało. Bo czyżby cuda się jednak zdarzały?



~*~
Siedzę wygodnie w fotelu z netbookiem na kolanach. Jak co dzień przeglądam nowe wiadomości ze świata siatkówki, po kolei wchodząc na wszystkie ulubione strony związane z tą dyscypliną sportu. Jedna z nich informuje, że jesteś w Łodzi. Ale jak to możliwe? Ty? W Polsce? Oczywiście pojawiają się od razu komentarze, że rozwiązałeś kontrakt z Dynamo, co wydaje się równie absurdalne, jak śnieg w środku lata. Po kilku godzinach potwierdzasz to sam – jesteś w Polsce po to, aby leczyć swoją kontuzję. Postanowiłeś skonsultować się z lekarzami reprezentacji, ponieważ oni najlepiej znają Twój organizm. Nie wierzę. Byłeś w Łodzi w tym samym czasie, co ja. Dziwne uczucie mnie wypełnia. Uczucie żalu, rozczarowania, ale też jakiejś nadziei. Potwierdza się, że wcale się z Ciebie nie wyleczyłam, że tylko zagłuszyłam swoją obsesję. Kogo ja chciałam oszukać? Siebie samą? Nie da się...



~*~
Minął już tydzień od ostatniego meczu w Atlas Arenie, a mój telefon milczy. Nie mam żadnej wiadomości od Aleksa i zaczynam się zastanawiać, czy to naprawdę się wydarzyło. Może zaczynam powoli wariować? Staram się nie przejmować i żyć jak gdyby nigdy nic. Zbieram się więc na zajęcia – od czasu do czasu muszę się pojawić na uczelni, żeby mnie w ogóle do sesji dopuścili. Siadam gdzieś na końcu sali, wyciągam netbooka i oglądam zdjęcia z najnowszej sesji zdjęciowej Skry. Koleżanka siedząca obok zagląda mi przez ramię. Nagle, ni z tego ni z owego pyta, czy chciałabym ich poznać. Kiedy patrzę na nią pytająco mówi, że zna fotografa, który pracuje dla jeden ze sportowych gazet i często jeździ na takie wydarzenia. Proponuje mi, żebym pojechała z nimi do Częstochowy na mecz Skry z Reprezentacją. Bez wahania się zgadzam. W moich planach był wyjazd na ten mecz, lecz na tydzień przed koleżanka, która miała ze mną jechać po prostu mnie wystawiła. To był swego rodzaju cios ponieważ wiem, że jest spore prawdopodobieństwo, że będziesz na nim Ty. No i Aleks. Obiecuję sobie, że tym razem nie zaprzepaszczę takiej okazji. Częstochowo, nadchodzę!


*
Pierwsza noc z trwającego trzy noce maratonu w pracy za mną. Padam na twarz, bo dopiero dotarłam z pracy do domu, ale jeśli teraz nie dodam rozdziału, to obawiam się, że nie wstawię go później. Tak więc oddaję trójeczkę w Wasze ręce, a sama idę oddać się w objęcia Morfeusza ;)

Enjoy!

poniedziałek, 24 grudnia 2012

So this is Christmas.







Mimo, że tak na dobrą sprawę od kilku lat średnio przepadam za świętami (nie no, to przecież nie ma żadnego związku z tym, że ciągle jestem wypytywana przy zjazdach rodzinnych o to, czy mam chłopaka; wiem, stara jestem, ale podobnie jak bohaterka – rzadko lokuję gdzieś lokuję uczucia, a zazwyczaj upatruję sobie w jakiś sposób nieosiągalnych facetów), to jednak w tym roku, za sprawą małego człowieczka, który od dziewiętnastu miesięcy jest z nami, jakoś odrobinę bardziej czuję tą świąteczną atmosferę :)


Tak więc chciałabym Wam życzyć zdrowych, pogodnych i radosnych świąt, spędzonych wśród najbliższej rodziny, przepysznych potraw i góry prezentów pod choinką. Niech ten Nowy Rok przyniesie Wam wszystko, co najlepsze, a wena twórcza przy pisaniu bloga nigdy Was nie opuszcza :)


Kolejny rozdział powinien pojawić się planowo, jednak nie mogę niczego obiecać, ponieważ podczas gdy wszyscy po świętach będą leniuchować, ja na własne życzenie zrobię sobie maraton w pracy. Mam nadzieję, że przetrwam ;)


Wesołych!

PS. A może Wy macie pomysł, za kogo można się przebrać na sylwestra, ale bez wielkich inwestycji? ;>

piątek, 21 grudnia 2012

Part two.










Ostatki. Śnieg jeszcze nie spadł, ale powoli odczuwa się już zbliżającą zimę. Oddech zamienia się w parę, a zimne poranki nie zachęcają do wychylenia chociażby palca u stopy spod kołdry. Od niedawna myśli o Tobie towarzyszą mi już rzadziej, ale jednak wciąż jesteś obecny w moim życiu. Powoli wcielam plan powrotu do rzeczywistości, w której Cię nie było, nie ma i nie będzie, jednak wciąż pozostajesz po drugiej stronie szklanego ekranu, a nazwisko przewija się przez sporą część informacji ze świata siatkarskiego. Ale dzisiaj o tym nie myślę, dzisiaj zamierzam się po prostu dobrze bawić. Umawiam się więc razem z koleżankami na wyjście do knajpy. Jak najbardziej mi to odpowiada, będę miała okazję oderwać się od codzienności.



Wyjście do knajpy okazuje się naprawdę dobrym pomysłem, całkowicie zapominam o Tobie i siatkówce. Upatruję sobie przystojnego ochroniarza, jednak na razie nie robię nic konkretnego, po prostu dyskretnie obserwuję. Jest przystojny, jednak to zupełnie inny typ urody niż Twoja.  W przeciągu zaledwie dwóch tygodni wpada mi w oko już drugi facet co oznacza tylko jedno – moja terapia odwykowa zaczyna przynosić rezultaty. Tańczę więc uśmiechnięta, i nie wiem, czy jest to zasługa wypitego alkoholu, czy tego, że zaczynam zwracać uwagę na innych mężczyzn. Mój uśmiech zamiera w momencie, gdy panna tańcząca obok mnie funduje mi bliskie i niekoniecznie miłe spotkanie ze swoim obuwiem. Obrywam więc szpilką w stopę, a ból jaki się pojawia jest okropny – ledwo docieram do stolika. I wtedy zauważam, że ów przystojny ochroniarz rozmawia z jakąś dziewczyną. Stoją na tyle blisko, że mogę spokojnie się jej przyjrzeć – długie, ciemne włosy, szczupła sylwetka i uśmiech jak z reklamy pasty do zębów. Sposób, w jaki ze sobą rozmawiają sugeruje jednoznacznie, że są razem. Spojrzenie, jakim ją obdarza uświadamia mi, że świata poza tą dziewczyną nie widzi. No tak, jak mogłam myśleć, że tak przystojny facet chodzi sam po świecie? Czy wspominałam już, że cuda się nie zdarzają, a przynajmniej nie mi? To jest właśnie tego potwierdzenie. Nagle odechciewa mi się wszystkiego, tłum ludzi zaczyna mi przeszkadzać a kolesie zataczający się obok naszego stolika irytują swoim zachowaniem. Dla mnie wieczór się skończył. Czas wracać do domu.



W nocy nie mogę spać, stłuczona stopa boli przy każdym, nawet najlżejszym dotknięciu, a myśli przewijające się przez moją głowę nie dają spokoju. Zero litości. Kiedy wreszcie usypiam śnisz mi się Ty. Jesteś tak blisko mnie, wystarczy, że wyciągnę rękę i mogę Cię dotknąć. Wiem, że rozmawiamy, ale nie jestem w stanie określić na jaki temat. W pewnym momencie Twoja postać zamienia się w jakiegoś obcego człowieka. Jednak podświadomie wiem, że to wciąż Ty. To pierwszy raz, kiedy pojawiasz się w moim śnie. Bardzo rzadko śnię o konkretnych ludziach, a już zwłaszcza o tych, do których „coś” czuję. Budzę się i już wiem, że mogę udawać, że mi przeszło, ale to wciąż będzie tylko udawanie, a nie rzeczywistość. Chyba mam skłonności do autodestrukcji, ponieważ ponowie oglądam zdjęcia, na których jesteś. Wśród nich pojawiają się też te, na których towarzyszy Ci Królowa Śniegu. To już mnie całkiem dobija. Jak to możliwe, żeby w tak krótkim czasie mój humor zalicza takie wzloty i upadki? Zaledwie kilka godzin temu miałam świetny humor, a teraz nie zostało po nim ani śladu. Pogoda też mi nie pomaga, zupełnie jakby i ona była przeciwko mnie. Wiosny mi trzeba. Będzie wiosna – będzie dobrze.



*

Rozdział średni, jak nie tragiczny. Moja wena się uparła i stwierdziła, że będzie się pojawiała wtedy, kiedy nie będę mogła zanotować wszystkich pomysłów. Część druga – o wszystkim i o niczym. Obiecuję, że od kolejnego rozdziału zacznie się więcej dziać, a przynajmniej będzie on ku temu całkiem sporym wprowadzeniem.

Dziękuję za komentarze, dzięki nim wiem, że mam dla kogo pis:)
Do następnego! :)